Ale jednocześnie, zwłaszcza pod względem tych owoców, jestem wybrednym konsumentem. Nie zdarza mi się przepłacać na jabłkach. Uważam je za tak prozaiczny owoc, że nie byłabym w stanie kupić polskich jabłek za więcej niż 2,5, a przeważnie schodzę poniżej 2 zł. Może to takie moje skąpstwo. Nie wykluczam.
Papierówek nie jadłam nigdy. Jak to nigdy? No właśnie, to prawda, niestety. Widziałam je na oczy tylko raz, a w zasadzie raz w ciągu roku, w podlaskiej miejscowości, w której spędzamy wakacje. Leżały porozbijane na brzegach wąskiej ulicy. Nieapetyczne, raczej nie zdatne do jedzenia, "bezpańskie". W tym roku wszystko miało się zmienić. Chciałam wykorzystać papierówki, zobaczyć, na czym polega to szaleństwo blogerów. Chyba już rozumiem. Ale... papierówki nie są kwaśne? Zawsze myślałam, że są :)
Przepis, który mnie zainspirował jest tu. Podobał mi się brak cynamonu, zawsze dodawanego do tego typu ciasta. Ostatecznie pozmieniałam tyle, że zmieniła się także konsystencja ciasta i wygląda zupełnie inaczej. Nowy piekarnik (tak, mam nowy piekarnik!) rozpieścił to ciasto do granic możliwości. Może nie jest najchudsze, ale ma sporo błonnika i niewiele cukru (a mimo to jest przyjemnie słodkie). To jak, jemy?
- 5 niedużych papierówek + 1 Granny Smith + 1 antonówka (w sumie ok. 900g jabłek,ale i tak za dużo)
- 2 szklanki mąki pełnoziarnistej (u mnie 1 i 2/3 + kilka łyżek otrębów owsianych do uzupełnienia)
- 1/3 szklanki cukru brązowego
- 1 łyżeczka proszku do pieczenia
- 1/2 łyżeczki sody
- 100 g wegańskiej margaryny
- 5 łyżek mleka sojowego
- ok. 250 g tofu (może być trochę mniej/więcej), najlepiej domowej produkcji
- sok z cytryny
Szarlotka, która prawdopodobnie zabiła mój kolejny blender:
Miksujemy cukier, mąkę i proszki w blenderze. Dodajemy pokrojoną w kostkę margarynę. Ponownie włączamy blender i miksujemy, aż zrobią się grudki. Na koniec dodajemy tofu i mleko i mieszamy do uzyskania jednolitej masy. Uwaga! Można ciasto wyrobić ręcznie, zwłaszcza, jeśli nie chcecie zabić sprzętu kuchennego :)
Placek przekładamy do lodówki i chłodzimy co najmniej 1 h.
Na krótko przed wyjęciem ciasta, jabłka, myjemy, obieramy, kroimy w plastry lub niezbyt grubą kostkę. Połowę lub minimalnie mniejszą część ciasta rozwałkowujemy naprawdę cieńko (lub wskutek Przypadku Zaginionego Wałka, Który Jeszcze Wczoraj Był, rozgniatamy w dłoniach) i układamy na dnie blaszki o wymiarach mniej więcej 25x25. Spód celowo chciałam mieć cieńszy od wierzchu, bo mam wrażenie, że ów nowy piekarnik górę przypieka dużo mocniej) . Na spodzie umieszczamy jabłka, skrapiamy je niedużą ilością soku z cytryny, a na wierzchu układamy pozostałą porcję placka. Pieczemy do zezłocenia wierzchu w 180 stopniach.
o! podoba mi się, zrobię na dniach coś podobnego :D chociaż dla mnie przyprawy korzenne w przypadku jabłecznika są niezbędne, więc nie obejdzie się bez nich.
OdpowiedzUsuńjabłkoholizm jest całkiem fajny :))
OdpowiedzUsuńA dlaczego, słońce Ty moje, miksujesz blenderem? Bardzo mi się podoba Twoja szarlota, tylko się zastanawiam, co dać zamiast tofu (soja niewskazana dla alergików niestety).
OdpowiedzUsuńA dlatego, że miksera nie mam, mam tylko taki z pałeczkami do miksowania ciasta naleśnikowego, itp. Do gęstych rzeczy wydaje mi się, że byłby niewłaściwy.
UsuńMiałam napisać "nerkowce", "orzechy brazylijskie", ale potem przypomniałam sobie, że orzechy też są poważnymi alergenami. Wszystkie rodzaje orzechów u Was odpadają?