poniedziałek, 15 października 2012

Soczysto-chrupkie scones z tangelo (minneolą)

Jestem magnesem nieszczęść wszelakich. Dotychczas znajomym wydawało się, że "przesadzam", "histeryzuję", itp., ale im więcej czasu upływa i nabywam coraz to nowych, średnio pozytywnych doświadczeń, tym bardziej przekonują się, że JEDNAK nie histeryzuję. Zaczęłam już podchodzić do całej sprawy ironicznie. Taka jestem, tak wygląda moje życie - trudno. Mam twardą d*, wszystko przejdę. Będę mogła o tym pisać w przyszłości ;P... tylko czy będę chciała o tym pisać?

Poszukiwanie mieszkania w Poznaniu to GEHENNA. Gehenna, o boże, tragedia dziejowa! W tym roku zajęło mi to nieco mniej czasu niż poprzednio (czyli wtedy - 2 tygodnie), ale efekty też nie są super-hiper. Otóż piekarnika nie mam :( Wprawdzie z rozpaczy zamówiłam sobie donut makera, ale nie wiem, czy to mnie pocieszy. Miałam być na Erasmusie i nie jestem, teraz ponoszę tego konsekwencje.

Swoją drogą, bezczelność ludzi nie zna granic. Dziewczyna, do której miałam iść na przegląd pokoju, który miałyśmy dzielić, a potem zmieniła zdanie, odezwała się po 2 tygodniach mojej bezdomności, na dodatek w nocy, że "miejsce się zwolniło" i mogę się stawić. TAKIEGO WAŁA. Jestem buntownicza, bezkompromisowa i permanentnie wściekła. Cieszy mnie brak pozwolenia na broń w tym kraju, bo czuję, że zrobiłabym wielu ludziom krzywdę. Ludziom. Tylko ludziom.

Nie odpisałam jej tego, co chciałam napisać. Czyli powyższego wycapslockowanego. Nie. Uznałam, że szkoda pieniędzy... A z własnej perspektywy doskonale wiem, że ignorancja boli daleko bardziej.

Dzisiaj będzie o scones. Tak, znowu. Robiłam je we wrześniu i kiedy teraz zerkam na zdjęcia, mam ochotę przenieść się w czasie. Były obłędne, zupełnie inne od wszystkich wcześniej mi znanych, bo chrupiące. Piekłam je długo (skutek zagapienia) i w wyższej temperaturze, stąd ta chrupkość, jak sądzę. A jednocześnie morze soczystości, bo cytrusy...




Przerobiłam przepis Marthy Stewart. Taka ze mnie przechera. 

Przygotowałam z połowy podanych proporcji i szczerze powiedziawszy - wam też polecam to rozwiązanie :)
  • 2  1/3 szklanki mąki pełnoziarnistej pszennej
  • 1 łyżeczka proszku do pieczenia
  • 1/2 łyżeczki sody
  • 1/4  szklanki cukru brązowego (w przedziwny sposób i tak wychodzą bardzo słodkie)
  • ok. 100g wegańskiej margaryny (dodawałam na oko, możliwe, że nieco mniej)
  • 1/2 szklanki skwaśniałego mleka sojowego domowej produkcji
  • skórka otarta 1 minneoli
  • 3 minneole obrane, podzielone na cząstki, pokrojone drobniej
Przygotowanie jest bajecznie proste. Najpierw łączymy sypkie składniki, później dodajemy masło i ugniatamy w "piaskowatą kruszonkę".  Dolewamy mleko, dorzucamy skórkę i ugniatamy elastyczne ciacho. Cząstki owocu najlepiej dodać na koniec, bo można je zgnieść i puszczą sok do ciasta (tak, to ja). Moje ciasto było mocno wilgotne (przez wspomniany proces gniecenia), ale zupełnie się tym nie przejęłam. Wkładamy do lodówki na czas określany jako "im dłużej, tym lepiej", czyli przynajmniej 30 minut. Po wyjęciu rozgniatamy w formę koła (można to zrobić także przed), dzielimy na trójkąty (a to z kolei można po upieczeniu, ale będą wilgotniejsze).

Pieczemy do zezłocenia w temp. 210 stopni.

Zwierzęco pyszne, a bez zwierząt. Jak na razie - chyba moje ulubione (mam sklerozę, stąd "chyba").

1 komentarz: